Fade In:

Waldi Mocarny, bohater „Za dużego na bajki”, po raz pierwszy przedstawił się szerszej publiczności na kartach książki. Książka była dzieckiem scenariusza, czy scenariusz jest dzieckiem książki?

Agnieszka Dąbrowska:  Trochę jedno i drugie! Najpierw była książka, która została wydana w 2017 roku. Niedługo później, mając wsparcie PISF w postaci stypendium, zaczęłam rozwijać na jej podstawie scenariusz, by następnie – przed jej ponownym wydaniem – wrócić do książki i ją przepisać. Wzbogaciłam ją o wątki, na które wpadłam, pracując nad scenariuszem. I tak powstała druga wersja książki, wydana miesiąc przed premierą filmu.

 

Co było największym wyzwaniem w tworzeniu historii Waldiego i spółki?

Znalezienie celu bohatera oraz napisanie dobrych dialogów. W pierwszej wersji książki nie było słowa o e-sporcie, a przecież pragnienie Waldusia, by startować w turnieju gamingowym ostatecznie zrobiło nam film! Ten pomysł podsunął mi mąż, a syn przekonał mnie do tego, że to się będzie oglądało.
Potem walczyłam z dialagami, które mam za najmocniejszą stronę mojego pisania, jednak język dzieci i młodzieży bardzo szybko się zmienia i to jest dość problematyczne. Rozwijam cool gadkę jedenastolatków w jednym roku, ale ona w drugim, w roku premiery może już zostać uznana przez młodych widzów za język Władysława II Jagiełły.

Jak duże znaczenie przy konstruowaniu „Za dużego na bajki” miał fakt,  że sama jesteś rodzicem?

Nie większy niż ten, że sama kiedyś byłam dzieckiem oraz ten, że pracowałam z młodzieżą w placówkach oświatowo-kulturalnych i w ośrodkach socjoterapii. Młodzi ludzie nie są dla mnie obcą materią. Ze swojego dzieciństwa aż za dobrze pamiętam lęk, że przedwcześnie stracę rodziców. Wybrzmiał w tym, co przeżywa Walduś, główny bohater filmu. Z kolei nadopiekuńczość matki… Cóż, ciągle walczę z tym, żeby nie krzywdzić nią swoich dzieci. Nie było mi więc ciężko poprowadzić mojej książkowo-filmowej Teresy.

Czy konstruowanie bohatera dziecięcego różni się jakoś znacząco od tworzenia dorosłej postaci?

Poza trudnością z jego językiem, o której wyżej już wspomniałam, moim zdaniem nie różni się niczym.

 

Twój film porusza kilka fundamentalnych kwestii, takich jak miłość, przyjaźń, prawda, odpowiedzialność, marzenia, ale dla mnie to przede wszystkim film o tym, że łatwiej, nie zawsze znaczy lepiej. Podoba mi się, że ten temat jest przedstawiony różnorodnie (od czystej fizyczności – Waldkowi łatwiej jest nic nie robić sportowego, po kwestie moralno-psychologicznie – Matce łatwiej jest ukrywać problemy zdrowotne niż mierzyć się ze strachem własnego dziecka i ojca) i został zakorzeniony w praktycznie każdej postaci. Czy temat filmu był motorem napędowym całego pomysłu, czy ewoluował i ostatecznie wykuł się już w trakcie pisania?

Wersji tego tekstu napłodziłam sto. Różniły się od siebie wszystkim, poza tym czego chciałam i chyba nawet musiałam dotknąć w opowieści, a co było już zawarte w pierwszym wydaniu książki. Kiedy nie mam w sobie prawdy, która sprawnie sama ubiera się w konkretny temat, nie biorę się do pisania, bo po co próbować mówić, jak się nie wie, co się chce powiedzieć?

O czym trzeba przede wszystkim pamiętać pisząc scenariusz filmu familijnego?

Chyba o tym, że młody człowiek to człowiek, a młody widz to widz, więc nie ma żadnego powodu, by traktować go mniej poważnie niż widza dorosłego, zakładając, że nie wyłapie nieścisłości, głupot, fałszu, nachalnego moralizatorstwa czy słabości samej realizacji filmu, na którą – rozwijając opowieść jeszcze na papierze – mamy przecież wpływ.

Za scenariusz ”Za dużego na bajki” otrzymałaś nagrodę w konkursie Script Wars. Czy to wyróżnienie pomogło w drodze Waldka na ekrany?

Na pewno! Po otrzymaniu nagrody mogłam liczyć na cenny feedback ze strony niektórych członków jury. Dodatkowo zdobycie nagrody w tym konkretnym konkursie (co określa jego regulamin) zwiększa szansę na dofinansowanie produkcji ze strony Mazowieckiego i Warszawskiego Funduszu Filmowego. Nam udało się dostać stamtąd niebagatelne wsparcie finansowe! Dodatkowo, nie owijając w bawełnę, każdy sukces projektu na każdym z etapów jego rozwijania, zwiększa wiarę wszystkich w to, że dowiezienie go do końca naprawdę ma sens. Ponad tę wiarę, która przekłada się na wolę i siłę, nie ma nic.

 

Jesteś absolutną dominatorką konkursu Script Wars – cztery lata z rzędu byłaś w gronie finalistów (w tym II miejsce i 2 x wyróżnienie). „Za duży na bajki” obecnie podbija serca użytkowników Netflixa, a co dzieje się z pozostałymi tekstami – „Grzęzawiskiem”, „Na wschód od Warszawy” i „Szukaj”?

Nieskromnie, czyli swoim zwyczajem, dodam, że podobnie wymiatałam w Trzech Koronach Małopolskiej Nagrodzie Filmowej, ale tego konkursu już nie ma. A z nagrodzonymi projektami coś tam się dzieje… Jeden przepisałam na krótki metraż, zrealizowany przez Magdę Strzyżyńską w ramach programu 30 Minut Studia Munka, dwa są u producentów i jesteśmy w procesie trudnych rozmów, kolejne dwa są u reżyserów – jeden myśli, a drugi tak mi dziobie w tekście, że nie wiem, jak się dogadamy, ale czuję, że dogadam się albo z nim, albo z nikim. To wszystko jest trudne. Męczy mnie, wkurza, ale i nakręca. Czysty masochizm.

 

Aaron Sorkin powiedział kiedyś: „Każdą rzecz jaką napisałem chętnie bym poprawił. Nigdy nie doścignąłem wyobrażenia, które miałem gdy zaczynałem coś pisać”. Też tak masz ze swoją pracą?

Mam tak, ale tylko w przypadku swoich obrazów. Wynika to jednak z tego, że lubię, ale nie umiem malować. Z każdą podjętą próbą poprawienia swojego „dzieła” coraz bardziej rozpływa się w mojej głowie piękna wizja, którą miałam na początku i to jest koniec. W życiu nie namalowałam nic, co naprawdę by mi się podobało.
Jeśli zaś chodzi o pisanie, to moje wyobrażenia nie blakną, a nabierają rumieńców, aż wreszcie przychodzi moment, kiedy jestem zadowolona ze swojej pracy – czasem przy trzecim drafcie, czasem przy pięćdziesiątym. Fajnie, jak zadowolone są też wtedy osoby, z którymi pracuję – reżyser i producent. Mniej fajnie, jak nie są.
Dodatkowo mam chyba mało dziś popularne przekonanie, że dłubanie w nieskończoność w swoim tekście w końcu przestaje mu służyć. Wolę już zostawić jakieś w nim niedociągnięcia niż trwającą lata i mającą na celu zadowolenie wszystkich „uwagowiczów” orką zarżnąć świeżość i ducha opowieści. Jak ma się coś do powiedzenia, to się to próbuje opowiedzieć, znajdując przecież w końcu odpowiednie wg siebie słowa – takie czy inne. Zawsze będzie ktoś, kto się przyczepi do ich doboru. No i dobrze. Pogadajmy potem o sztuce.

Jak zaczęła się twoja przygoda ze scenariopisarstwem?

Od doła. Jestem na rynku pracy od osiemnastego roku życia. Średnio co dwa lata zmieniałam nawet nie pracę, a zawód. W końcu przyszła straszna chwila – poczułam, że wypstrykałam już wszystkie pomysły na siebie i pewnie utknę w reklamie, którą wówczas robiłam. Wtedy zobaczyłam ogłoszenie o konkursie scenariuszowym. Zupełnie nie wiedząc, jak się to robi, w dwa tygodnie napisałam tekst o wojnie graficiarzy ze streetarterami i wysłałam go na ten konkurs. Dostałam II nagrodę od PISF i trzydzieści tysięcy złotych. Pomyślałam: „spoko, chwilę mogę w kino”. Było to w 2015 roku, a premiery mojego debiutu, czyli „Za dużego na bajki” doczekałam się w 2022. Niezła szkoła okołofilmowego życia, pokory i przede wszystkim cierpliwości, której zawsze mi brakowało. Na pewno przez tę walkę, która nie chciała się skończyć, szybciej dokonam żywota.

Jak wygląda twoja praca nad scenariuszem? Od czego zaczynasz? Co jest w niej najważniejsze?

Od prób uciszenia głosu sączącego mi do ucha zawsze to samo pytanie: „Za kogo ty się masz, że ci się wydaje, że napiszesz coś, co ktokolwiek będzie chciał przeczytać, wydać, zrealizować czy oglądać?”. Jeśli moja prawda (a to ona jest dla mnie w tej pracy najważniejsza) nie odpuszcza, jeśli pogłębia się potrzeba opowiedzenia właśnie tej, a nie innej historii, to ten głos wreszcie zatyka gębę i mogę pisać. Potem jest standard, czyli zwykle logline, synopsis, króciutki treatment czy robocza drabinka w punktach i – tak prędko jak to możliwe – wchodzę w scenariusz, nawet za cenę późniejszego usuwania całych, wcześniej niewystarczająco dobrze przemyślanych wątków i wprowadzania naprawdę kosztujących czas i nerwy zmian. Scenariusz to żywa materia. Bohaterowie mają głos i krew. Wcześniejsze, niemal ich pozbawione etapy pracy, nudzą mnie. Kiedy piszę na zamówienie, jestem w stanie pokisić się przy treatmencie nieco dłużej, żeby producent był spokojny, że dźwignę temat, ale wiele mnie to kosztuje. Moją rodzinę też.

Jakie są najważniejsze elementy dobrego scenariusza?

Chyba te wszystkie, o których mowa w podręcznikach do scenariopisarstwa i pewnie na kursach scenariuszowych, których nie kończyłam. Plus całe serce scenarzysty.

Jaką radę dałabyś osobie zaczynającej przygodę ze scenariopisarstwem?

Żeby szukała tylko swojej drogi i metody pisania oraz pisała w zgodzie ze sobą. I jeszcze żeby uważała na swoje ciśnienie na debiut. Jeśli jest zbyt duże, można się związać z niewłaściwymi osobami, za niewłaściwe pieniądze i mając niewłaściwe zapisy w umowie. Na szczęście – przy całej mojej nerwicy i niecierpliwości – okazałam się chyba wystarczająco… stara i „krakoska”, żeby wytrzymać do właściwego momentu i wszystko to chwycić jak trzeba, otaczając się uczciwymi ludźmi, z którymi chcę dalej pracować.

Jakie są twoje dalsze plany scenariuszowe?

Właśnie skończyły się zdjęcia do sezonu serialu, który pisałam i może napiszę drugi. Dostałam stypendium scenariuszowe PISF na napisanie komedii, więc nad nią pracuję. Sprawia mi to wiele radości! Obok morduję się z kolei z horrorem, który – kiedy dowiozę go już do kin – czuję, że będzie projektem mojego życia. Czekam na realizację adaptacji cudnej, cudzej książki, którą niedawno skończyłam, oraz na zdjęcia do „Za dużego na bajki II”. Ostatnio przyszedł mi do głowy kolejny pomysł, ale póki co próbuję odpychać go od siebie (niestety bezskutecznie), bo chcę doprowadzić do ekranizacji wymienionych przez Ciebie wyżej scenariuszy. Ten etap „doprowadzania”, „dowożenia”, „dogadywania się”, „zabiegania”, „pitchowania”… O rany, gdyby nie on, może nawet przyszłoby mi do głowy, że nigdy więcej nie zmienię zawodu.

Dziękuję bardzo za rozmowę!

Dotychczas w ramach cyklu Fade In prezentującego rozmowy ze scenarzystkami i scenarzystami ukazały się:

Fade In #1:  Tomasz Klimala

Fade In #2:  Magdalena Wleklik